Moja historia z kurzajką na palcu toczyła się przez wiele lat. Trochę był to wynik mojego zaniedbania, przyzwyczajenia, sama nie wiem. Kurzaja zrobiła mi się na środkowym palcu prawej dłoni, od jej strony wewnętrznej. Miałam już przygody z kurzajkami na stopach u siebie i dzieci więc standardowo smarowałam je specjalnym płynem i po paru tygodniach schodziły.
Niestety kurzajka na palcu była w tak niefortunnym miejscu, że musiałam tego palca często używać wiadomo jak to ręki. Smarowałam więc ją nieregularnie, niby cośtam schodziło ale za jakiś czas wracało. Bardzo mnie to irytowało załaszcza kiedy ktoś zapytał co takiego mam na palcu.
W końcu zebrałam się i poszłam do dermatologa i historia ta sama smarowanie, odpadanie kurzajki i odrastanie. To było męczące i sam temat już mnie denerwował.
Ostatecznie podczas kolejnej wizyty u dermatologa podjęłam decyzję, że wymrażamy kurzajkę ciekłym azotem. Tak zwana krioterapia była zabiegiem, którego bardzo się bałam bo wszyscy mówili, że przyjemne to nie jest, wręcz boli. Postanowiłam to zrobić bo ile można borykać się z kurzajką. Sam zabieg trwał kilka minut, najbardziej przestraszyła mnie wielka butla ciekłego azotu wielkości prawie mojej osoby. Natomiast odwróciłam głowę i nie patrzyłam. Pan doktor wiem, że kilka razy ten ciekły azot nanosił na mój palec a raczej na patyczek i potem na mój pale. Czułam zimno i pieczenie a po całym zabiegu czułam jakby palec był bardzo gorący, rozpalony, mimo, że przecież był mrożony chwilę wcześniej. Wyglądało to dość masakrycznie, jak wybuch wulkany dosłownie na palcu. Skóra miała taką wielką dziurę i fałby które się wokół niej ułożyły. Natomiast po chwili nie bolało aż tak bardzo, czułam jedynie takie pulsowanie.
Przez kilka dni musłama na palec uważać żeby go nie brudzić, nie moczyć, stosować odkażający środek itd. Było to dość trudne bo przecież pracuję na komputerze. Wbrew pozorom jeden "wyłączony" z pracy palec bardzo daje się we znaki. On też miał kurzajkę w miejscu zgięcia więc nie zginał się praktycznie tak jak powinien, bardziej chyba ze strachu żeby rana się w miarę goiła. Na drugi dzień zrobił mi się na palcu mały bąbel wypełniony wodą, stawał się coraz większy i bolący. Przebiłam go delikatnie - tak jak kazał Pan doktor sterylną specjalnie kupioną igłą. Potem obmywałam go z tego płynu wyciekającego. Oczywiście igiełka była maleńka i trochę to trwało. Robiłam tak dobrych kilka razy kilka dni z rzędu bo ciągle się zbierał nowy bąbel. Cały czas nosiłam też luźny plaster żeby w razie czego nie dotknąć czegoś przypadkowo. Następnie ta skóra po bąblu zaczęła pomału odpadać, też trzeba było na to uważać. Wiadomo to była spora rana i musiała mieć czas na wyleczenie. Zaczął się też robić strupek, który był bardzo głęboki i twardy, wiadomo, że była to głęboka rana. Zajęło to kilka tygodni ale zdecydowanie było warto.
Lekarz mówił mi, że czasami organizm przyzwyczaja się do danej korzajki jakby o niej zapominał. Natomiast jak nagle powstaje duża rana to wtedy organizm musi działać szybko i skutecznie i całe swoje siły kieruje wa dane konkretne miejsce, które wymaga natychmiastowej pomocy. Ma to w sumie sens. Czy poszłabym ponownie na ten zabieg? Zdecydowanie tak, nie ma co się męczyć z kurzajkami, szkoda życia. Lepiej iść zrobić wymrażanie i po paru tygodniach mieć święty spokój. Oczywiście jedna skóra regeneruje się szybciej inna wolniej, ale spokojnie nie ma się czego bać, jest to znośny zabieg, który trwa parę minut.
Zdjęcie obrazuje już końcowy strupek, który zaczął się tworzyć w celu wygojenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję serdecznie za każdy komentarz :)
Proszę o niespamowanie linkami.
W razie pytań zapraszam do kontaktu, mój adres e-mail to rossnett2@tlen.pl